O modelingu z Dominiką Pikulą – modelką ze Starych Bielic

Kampania dla Weave, fot. Aldona Karczmarczyk.

O szczegółach pracy modelki, kolumbijskich złodziejach telefonów i południowoafrykańskich celnikach.


Jak zaczęła się twoja kariera? Był to zupełny przypadek, czy po prostu chciałaś się tym zająć?

Nigdy o tym nie myślałam. Zostałam zescoutowana na Facebooku zaraz po zmianie zdjęcia profilowego, więc wszystko było kwestią przypadku. Moja wiedza o modelingu wtedy ograniczała się jedynie do programu telewizyjnego Top Model. Rozmowy ze scoutem trwały około pół roku, aż w końcu wraz z moimi rodzicami zdecydowaliśmy się na spotkanie z agencją w Warszawie, z którą też wtedy podpisałam umowę.

Pochodzisz z małej miejscowości. Czy to utrudnia rozpoczęcie kariery modelki?

Jedynym minusem mieszkania w małej miejscowości, jaki potrafię znaleźć, jest dojazd na castingi i prace. Na pewno dużym ułatwieniem byłoby mieszkanie w większym mieście. Zawsze trzeba doliczyć te kilka godzin na podróż lub przyjechać dzień wcześniej i nocować w przypadku, gdy praca jest z samego rana. Ja wszędzie dojeżdżałam pociągami, więc często się zdarzały opóźnienia, co w drodze na lotnisko potrafi być naprawdę stresujące.

Dla Lanvin, kolekcja ’17 AW.

Nigdy wcześniej nie przyszedł ci do głowy pomysł, aby się tym zająć, chociażby amatorsko?

Nie, zaczęłam to rozważać dopiero po okazaniu zainteresowania ze strony agencji. Od zawsze byłam też raczej nieśmiała. Wcześniej nigdy nie pracowałam przed aparatem ani nie miałam na sobie szpilek – przy takim wzroście były dla mnie zbędne. Pierwszy raz wysokie buty założyłam właśnie w agencji, do teraz mój tata wspomina moje trzęsące się nogi. Na szczęście wszystko można wypracować. W czasie ferii zimowych w pierwszej klasie liceum miałam swoje pierwsze zdjęcia testowe, zaczęłam budować portfolio w Polsce. Zdjęcia z jednej sesji z Zosią Promińską pojawiły się w L’officiel Polska, do tej pory bardzo je lubię i dobrze wspominam. Później wyjeżdżałam za granicę, gdzie dalej rozbudowywałam książkę. W kwietniu poleciałam do Paryża, był to mój pierwszy lot samolotem, a w dodatku leciałam tam sama, więc się bardzo stresowałam. Później padła oferta kontraktu w Tokio, gdzie spędziłam dwa miesiące.

Ile czasu minęło od wiadomości od scouta do wyjazdu do Tokio?

We wrześniu 2016 roku zostałam zescoutowana, w lutym 2017 pojawiłam się na stronie agencji, a w maju, zaraz po tym jak pozaliczałam wszystkie przedmioty w szkole, wyleciałam do Tokio.

Jak wyglądał cały proces rekrutacji i weryfikacji, czy nadajesz się na modelkę?

Na castingu agencja zwraca uwagę na wiele kwestii. Zaczynają od wzrostu i wymiarów. Obwód w biodrach w najszerszym miejscu jest najważniejszy i nie powinien mieć więcej niż 90 cm. Najlepiej przyjść bez makijażu, w naturalnej fryzurze i dopasowanych, stonowanych ubraniach. Są robione proste zdjęcia twarzy i całej sylwetki w bikini. Weryfikują też cerę i uśmiech, czy ma się tatuaże i znamiona, czy kolor włosów jest naturalny. Sama rozmowa też jest ważna, agenci chcą poznać potencjalną modelkę i jej charakter. Dodatkowym atutem będzie na pewno znajomość języka angielskiego i umiejętność chodzenia na szpilkach. To, że nie umiałam chodzić na szpilkach nie było żadnym problemem – wszystko nadrobiłam do pierwszego wyjazdu. Na końcu spotkania i po krótkiej naradzie, na której zdecydowali, że chcą mnie w swojej agencji, przedstawili pokrótce jak będzie wyglądać nasza współpraca, jeśli podpiszemy umowę.

Kampania dla Weave, fot. Aldona Karczmarczyk.

Od razu dostawałaś duże zgłoszenia, czy odbywało się to stopniowo?

Raczej stopniowo, potrzebowałam czasu, żeby się otworzyć. Po zdobyciu doświadczenia i oswojenia się z branżą na pewno łatwiej było mi zabookować pracę. Wypracowałam w sobie więcej pewności siebie, poprawił się mój angielski. Myślę, że edytorial dla portugalskiego Vogue otworzył dla mnie wiele drzwi.

Jakie zlecenia udało ci się zdobyć, z których jesteś najbardziej zadowolona?

Edytorial dla Vogue Portugal, o którym już wcześniej wspominałam, również edytorial dla Elle Bulgaria i kampania marki Weave. Jeśli chodzi o pokazy to pokaz Macieja Zienia był moim ulubionym.

Jak długą drogę musi przejść aspirująca modelka, aby móc utrzymać się na przyzwoitym poziomie tylko z tego?

Ciężko odpowiedzieć na to pytanie. W modelingu raz można zarobić, latać z miasta do miasta na prace i nie mieć czasu dobrze się wyspać, ale można też wylecieć na kontrakt i nie dostać żadnej pracy przez miesiąc czy dwa. Z całą pewnością nie jest to stałe źródło dochodu. Często niektóre prace wykonuje się nieodpłatnie, zwłaszcza na początku. Wszystko zależy też od urody modelki, jej formy, zaangażowania, agencji, rynku, na który jest wysyłana.

Dla magazynu Marie Claire Hong Kong, fot. Cintia Barroso Alexander.

Poleciłabyś taką ścieżkę kariery innym dziewczynom?

Modeling jest fajną przygodą dającą wiele możliwości. W młodym wieku zwiedziłam wiele państw, poznałam inne kultury, współpracowałam ze świetnymi i kreatywnymi ludźmi. Cieszę się, że zdecydowałam się spróbować swoich sił w branży. Dobrze wspominam każdy wyjazd, mimo że nie zawsze było kolorowo i spotykało mnie też sporo trudnych sytuacji. Na pewno wiele z tego wyniosłam i dużo się nauczyłam. Jeśli ktoś ma predyspozycje, moim zdaniem warto chociaż spróbować. Trzeba jednak liczyć się z wszechobecną krytyką, niespodziewanymi wyjazdami, tęsknotą za przyjaciółmi i rodziną, ciągłą pracą nad swoją sylwetką. Pogodzenie szkoły z wyjazdami też nie jest łatwe. Zaradne dziewczyny, mające zdrowy rozsądek i dystans na pewno sobie poradzą.

Jakie to są te trudne sytuacje? Jakie w ogóle są wady takiego zawodu?

Przychodzą mi do głowy szczególnie dwie historie. Leciałam do RPA na direct joba. Po wylądowaniu w Kapsztadzie celnicy nie chcieli mnie wpuścić do kraju, trochę czasu tam spędziłam z ochroniarzami, wydzwaniając do kogo tylko mogłam. Na szczęście ostatecznie udało mi się dotrzeć na sesję. W Kolumbii za to ukradli mi telefon, później tydzień w Chile poruszałam się sama bez GPS-a ani kontaktu z agencją, totalnie nie znając hiszpańskiego – niestety po angielsku nie bardzo można się tam dogadać. A co do wad… Myślę, że największą są restrykcje wobec sylwetki. Wymiary zawsze muszą być odpowiednie. Niektóre dziewczyny mają naturalnie szczupłą sylwetkę stworzoną do modelingu, inne się katują dietami i ćwiczeniami, często niezdrowymi. Wciskanie się w za małe buty i pracowanie w nich kilka godzin zawsze kończy się obtartymi do krwi stopami. W Chinach praca modelki jest szczególnie ciężka, pracuje się bardzo intensywnie, dosłownie ze stoperem w ręku. Zdarzyło mi się, że po prostu płakałam w pracy. Dlatego tak ważne jest, żeby mieć odporność psychiczną i dystans. Czasami jest tak, że chodzi się na 10 castingów dziennie, a ostatecznie nic z tego nie wyniknie mimo starania. Modeling to też sporo czekania. Rekord o jakim słyszałam od innej modelki to stanie 7 godzin w kolejce castingowej na zewnątrz. Mnie akurat to nie spotkało – najwięcej czekałam 3 godziny.

Na koniec: miałabyś jakieś porady dla dziewczyn, które chciałyby się w to wkręcić?

Podstawą jest znaleźć dobrą agencję. Zamiast podpisywać umowę z pierwszą lepszą warto się rozeznać, przejść na castingi i wybrać już z tych, które będą zainteresowane współpracą. Nie szkodzi skontaktować się z modelkami lub modelami, na pewno pomogą i powiedzą co nieco o tym jak wygląda praca w ich agencji. Warto uwierzyć w siebie, być otwartą i podchodzić do wszystkiego z rezerwą. No i przede wszystkim pozytywne nastawienie – tego nigdy za wiele.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w dalszej karierze.

Dziękuję.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*